sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział IV - Wyjawienie




       Zaczynał się piękny, słoneczny dzień kiedy to czekałam przed budynkiem szpitalu na Steve’a. Postanowiłam ten czas wykorzystać poprzez delektowaniem się szumem liści i śpiewem ptaków. Chciałam się na chwilę wyłączyć i wyciszyć kiedy nagle zadzwonił do mnie telefon. Znalazłam go tak szybko jak szybko usłyszałam, że dzwoni, czyli długo. Nie zdążyłam odebrać, więc postanowiłam spróbować oddzwonić. Niestety okazało się, że numer był zastrzeżony, dlatego mogłam tylko czekać aż zadzwoni ponownie.  
       Nie minęło zbyt długo, kiedy Steve przyszedł i zawiózł mnie do domu. Podczas podróży miejskim autobusem opowiadałam mu przez dłuższy czas jak było w szpitalu. Jednak jeszcze dłużej musiałam mu powtarzać, że ze mną wszystko w porządku i nic mi nie jest.
Kiedy już odstawił mnie do domu zaprosiłam go na lunch u mnie w domu. Niestety był umówiony z matką, że pomoże jej w przewiezieniu jakiegoś towaru. Nie mówił konkretnie jakiego i nie miałam zamiaru go o to wypytywać. Pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Czułam się tak inaczej bez jego towarzystwa, tak samotnie. 

***

       Minęły trzy dni odkąd Steve odebrał mnie ze szpitala. Od tamtej pory nie widzieliśmy się ani razu. Ciągle albo się mijaliśmy albo nie mieliśmy dla siebie czasu. Specjaliści za to podobno jeszcze nie dostali wyników analizy próbek jaką wzięli z podłogi i z kosmetyczki. Moi rodzice jakoś specjalnie nie przejęli się całą tą sytuacją. Nie zdziwiłabym się gdyby rodzice Steve’a bardziej byli zmartwieni mną i tym wszystkim niż moi rodzice. Zawsze byli zbyt zapracowani aby móc zając się mną, aby móc zwrócić na mnie choć troszkę uwagi. Zawsze bolał i będzie boleć mnie fakt, że jestem tak blisko ludzi, których kocham, a są dla mnie tak dalecy, tak nie raz obcy.

      Nadszedł ranek, a ja właśnie schodziłam na śniadanie. Zdążyłam na moment w którym moi rodzice ubierali się i wychodzili z domu do pracy. Przyzwyczaiłam się do tego widoku dlatego jakoś już nie byłam przejęta tym, że ponownie nie zjemy razem śniadania. Pożegnałam się z nimi i zabrałam się za zrobienie sobie śniadania. Od razu po zjedzeniu poszłam na poranny spacer. Jak zawsze moim celem było dotarcie nad rzekę. Mijając dom Steve nie dostrzegłam go, jak i również kogokolwiek innego z jego rodziny, zupełnie tak jakby gdzieś wyjechali, a dom zostawili pusty.
       Zmierzając nad rzekę, powędrowałam nad polane prowadzącą po drodze do stadniny konnej. Uwielbiam tam przebywać i obserwować konie jak się pasą. Mam nawet swojego ulubieńca. Mówię do niego Błękitek, ze względu na jakiego błękitne oczy. Jest to biały koń o czarnej grzywie i białych długich rzęsach. Co więcej ma czarne skarpetki i czarny ogon. Nigdy wcześniej nie widziałam podobnego konia dlatego jest moim ulubieńcem. Na pewno ma jakieś imię ale Błękitek też do niego pasuje. Jak na ogiera jest wyjątkowo spokojny i ostrożny jak chodzi o kontakt z ludźmi. Często ludzie przychodzą na polane aby je obejrzeć lub nawet pogłaskać i wiele koni przychodzi od razu jak wyczują marchewkę czy jabłko. Jednak nie Błękitek, zawsze trzyma się z boku.
Pamiętam, że koło tej polany jest drzewo rosnące nie co krzywo, dzięki czemu w lecie można schować się w jego dużym cieniu. Przyszłam raz tam z gitarą i zaczęłam grać na niej pod tym właśnie drzewem. Wtedy przyszedł do mnie błękitek. Od tamtej pory kiedy mnie widzi zawsze do mnie przychodzi i daje się pogłaskać. Nigdy nic dla niego nie mam do jedzenia jednak on i tak przychodzi. 
      Przywitałam się z Błękitkiem, nakarmiłam go trawą, którą w sumie ma wszędzie wokół siebie, ale i tak nie wybrzydzał, a postanowiłam kontynuować swój spacer. Zerwałam po drodze parę kwiatków, z powołowy zrobiłam mały bukiecik, a z drugiej mały wianuszek.
      Wreszcie dotarłam nad rzekę. Świeższe powietrze i mocny wiatr przywitał mnie bardzo szybko. Przeszłam się kawałek wzdłuż rzeki aż dotarłam do mojego celu.

MIEJSCE SPOCZYNKU ALEKSANDRA VENTERO – WSPANIAŁEGO SYNA, BRATA, PRZYJACIELA I OPIEKUNA. ODSZEDŁEŚ ALE ŻYJESZ W NASZEJ PAMIĘCI”.

Poniżej doklejony cytat :

„Wewn
ętrzne piękno staje się częścią nas jeżeli słów się używa kochając, a nie marnując w istocie nienawiści”. 


-Witaj przyjacielu – Powiedziałam na głos, drżącym głosem – Przyniosłam Ci kwiaty, mam nadzieję, że Ci się spodobają.

      Przeszedł mnie dreszcz. Położyłam kwiaty przy tablicy, a wieniec wrzuciłam do wody. Usiadłam przed tablicą w milczeniu. Nagle spostrzegłam, że troszkę dalej obok tablicy są kwiatki również z łąki, ale nie zostawione przeze mnie. Nie wiedziałam kto mógłby je tu zostawić. Cmentarz jest bardzo daleko od mojego domu i dlatego postanowiłam postawić tutaj tabliczkę abym mogła odwiedzać go w jakiś sposób codziennie. Znalazłam ciche i dość odległe miejsce i nikomu nie mówiłam gdzie to ono jest nawet moim rodzicom. Może jakiś przechodni zostawił kwiaty lub wiatr przywiał je. Wzięłam znalezione kwiaty i położyłam je obok tych które przyniosłam.
       Nagle słyszę jakiś znany mi głos dochodzący za moimi plecami.

-Podobają Ci się? Dzisiaj rano je zbierałem kiedy Ty jeszcze spałaś.

Odwróciłam się gwałtownie i dostrzegłam Steve. Wstałam szybko i rzuciłam się w jego ramiona aby się z nim przywitać.
- Nawet nie wiesz jak się stęskniłam za Tobą, tak dawno się nie widzieliśmy.

- Spokojnie, bo mnie udusisz, silna jesteś.

- Poczekaj, skąd Ty…

- …Często przychodzę tutaj nad rzekę – Przerwał mi Steve.

- Śledzisz mnie?

- Nie. Zobaczyłem Cię kiedyś przez przypadek, jak tutaj siedzisz i płaczesz. Ty mnie nie widziałaś, ale ja Ciebie tak. Zanim postanowiłem podejść do Ciebie nagle wstałaś, zebrałaś się i poszłaś. Poszedłem w tamto miejsce, w którym byłaś i zauważyłem tabliczkę, ale Ciebie dostrzec już nigdzie nie mogłem.

      Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Patrzyłam na niego w osłupieniu i słuchałam. Kiedy skończył nic nie odpowiedziałam. Usiadłam na trawie i zaczęłam wrzucać kamyki do rzeki.

- To był Twój brat?

- Przyjaciel – Wydusiłam z siebie.

      Steve nic nie odpowiedział tylko usiadł koło mnie i zaczął rzucać kamienie do rzeki razem ze mną.

- Wyjechał za granice aby się uczyć. Pisaliśmy do siebie listy, w których między innymi obiecał, że przyjedzie na wakacje, aby się ze mną zobaczyć. Miał zostać na całe te wakacje, ale… - przerwałam powstrzymując łzy.

- Hey spokojnie, nie płacz – Zaczął pocieszać mnie uściskiem.

- …Ale miał wypadek samochodowy, w którym zginął na miejscu.

- Tak mi przykro – Odrzekł smutno.

- Wypadek był jeszcze w stanach i tam zorganizowano pogrzeb. Dlatego też zrobiłam tą tabliczkę tutaj.

- Byłaś na jego pogrzebie?

- Nie. Moi rodzice nie mieli na to ani czasu ani środków.

- Dobrze zrobiłam robiąc tutaj tą tabliczkę, na pewno byłby Ci za to wdzięczny.

- Nawet nie wiesz jak mi go brakuje – zatrzymałam już nie potrafiąc powstrzymać łez - To był mój najlepszy przyjaciel, znaliśmy się od podstawówki – Po chwili dodałam.

- Wiem, że Cię to boli. Ale wiem też, że na pewno byłaś dobrym przyjacielem.

      Te słowa zakończyły naszą rozmowę. Nie byłam wstanie już więcej powiedzieć. Siedzieliśmy razem w ciszy i wsłuchiwaliśmy się w odgłosy natury.
W końcu Steve wstał i podając mi rękę zaczął :

- Dzisiaj jest piękna pogoda, a właśnie przypomniałem sobie, że jestem winny Panience grilla.

      Zaśmiałam się podając mu rękę. Zebrałam swoje rzeczy, oczepiliśmy nasze ubrania od ziemi. Mieliśmy już iść kiedy w połowie drogi odwróciłam się aby spoglądać jeszcze raz na tabliczkę. Steve podszedł do mnie położył na moje ramie rękę i zapytał :

- Idziemy?

- Idziemy – Potwierdziłam odwracając się w jego stronę.
  

-----------------------------------------------------------------------------------

Heyka Kochani!
Oto kolejne przygody naszej Jess. Jak Wam podobał się ten rozdział?
Podzielcie się koniecznie swoimi opiniami dodając komentarz.

-----------------------------------------------------------------------------------

    


-----------------------------------------------------------------------------------



-----------------------------------------------------------------------------------