sobota, 22 marca 2014

Rozdział II - Tajemniczy Wazon



          Po wypiciu trzech kubków owocowej herbatki poczułam się senna przez co zupełnie zapomniałam o istniejącej sytuacji i postanowiłam się zdrzemnąć. Położyłam się na sofie i przykryłam kremowym kocem mamy. Jego zapach był przesiąknięty jej perfumami co od razu przypomniało mi o jej delegacji z ojcem. Zaczęłam się ponownie denerwować, na myśl, że zostaję w domu sama na noc. Nie dawało mi to spokoju dlatego wstałam i kręciłam się po salonie bez sensu.
       Dom był starym budynkiem, który ojciec dostał w spadku po jego matce. Skrzypiąca podłoga i drzwi były jego wizytówką. Wszystko tutaj było stare, nadające się według matki na antyk. W salonie znajdowała się brązowa sofa obok, której stał do kompletu fotel. Telewizor wisiał nad kominkiem, który znajdował się naprzeciwko sofy i małego stoliczka, a na kominku stały zdjęcia rodzinne, starodawny zegar nadający się również według matki na antyk i mała figurka stalowego rycerzyka z tarczą i mieczem ze szkła. Naprzeciwko kominka stał kredens ze stłuczoną szybą, a obok niego postawiona była komoda i taboret na którym stał niebieski wazon od babci. Okna były zasłonięte zasłonami, które dostali rodzice w prezencie od mamy ojca w dniu rocznicy ich ślubu. Idealnie pasowały do dywanu który zajmował 3/4 podłogi.  
      Dłuższą chwilę jeszcze wędrowałam nerwowo po pokoju. Dopóki przez moje rozgorączkowanie nie potrąciłam niebieskiego wazonu Niestety przez moją nie uwagę nie zdążyłam go złapać. Wydawało mi się, że spadnie na dywan, ale jednak myliłam się. Wazon od babci spadł spotykając się z panelami, które tylko przyczyniły się do stłuczenia wazonu. Zbierając szczątki rodzinnej pamiątki po babci, dostrzegłam w nim z łyżeczkę dwie białego proszku. Na początku uznałam, że to wazon się skruszył, ale jednak to nie było to.
Ścierając gwałtownie dłonią proszek na podłogę z resztek wazonu skaleczyłam się. Zawsze byłam nadwrażliwa na widok krwi, gdy tylko ją widziałam zawsze kręciło mi się w głowie i doprowadzało mnie to do mdłości. Jednak tym razem zawroty głowy były silniejsze niż zwykłe. Postanowiłam natychmiast wszystko zostawić na ziemi i pobiec przemyć ranę, jednak nie było to takie proste. Wstałam ale nie byłam wstanie biec dlatego wolnym krokiem kierowałam się w stronę łazienki. W pewnym momencie nogi same zaczęły mi się plątać i nie wiedząc kiedy znalazłam się brzuchem na podłodze. Odczekałam chwile aby zawroty ustały. Kiedy to nastąpiło opierając się o ścianę dłońmi doszłam do łazienki. Wtedy jeszcze nie byłam świadoma tego, że ubrudziłam krwią ścianę. Dopiero kiedy wyszłam z łazienki już z zawiązaną dość niezdarnie bandażem ręką, dostrzegłam czerwone plamy na białych ścianach, które zrobiłam próbując dojść do łazienki. Ciężko wzdychając sięgnęłam po szmatkę leżącą na szafeczce obok będącą obok mnie i energicznie próbowałam zetrzeć plamy.  Jednak próbując na wiele sposób zabrudzenie wcale nie chciało zejść, co więcej rozmazało się przez co ściana wyglądała jeszcze gorzej. Nic nie przychodziło mi do głowy jak mogłabym się tego pozbyć dopóki nie dostrzegłam młotka będącego również na tej samej półce. Sięgnęłam po niego i zaczęłam poszukiwania reszty sprzętu. Po chwili znalazłam w domu jakieś stare zdjęcia w ramce i gwoździe. Powiesiłam pamiątki w taki sposób aby zakryć największe plamy, a te mniejsze pomalowałam farbką, którą znalazłam w pracowni mojej mamy.
      Moja mama jest wielką artystką. Ma swój gabinet, w którym znajdują się same obrazy, farby, pędzle, płótna, sztalugi i zaczęte prace. Bardzo rzadko pozwala tam wchodzić komukolwiek. Wszystko co ona tworzy jest dla mnie i dla wielu osób arcydziełem. Mogłaby nawet stworzyć jakąś wystawę swoich kolekcji, jednak ona sama nie jest za bardzo przekonana co do tego pomysłu.
      Kiedy kończyłam zamalowywać ostatnią plamkę na ścianie do drzwi zadzwonił dzwonek. Idąc aby otworzyć, chowałam po drodze przedmioty, które były mi wcześniej potrzebne. W końcu dotarłam do nich i otworzyłam je. W wierzejach stał zaczerwieniony i zmachany Steve tak jakby biegł jakiś spory kawałek drogi. Bardzo zadowolona z jego wizyty radośnie wpuściłam go do domu i zaprosiłam do salonu.
Proponując mu gorącą herbatę zapytałam :

- Tak zimno jest na zewnątrz?

- Nie, praktycznie wcale. Dlaczego pytasz?

- Jesteś cały czerwony, w szczególności uszy.

- Podobno czerwone uszy pojawiają się u człowieka kiedy to ktoś inny o nim myśli, a więc… - Zatrzymał podejrzliwie.

- A więc co – Zapytałam.

- A więc myślałaś o mnie prawda?

Parsknęłam śmiechem podając mu  kubek herbaty.

- Zabawny jesteś wiesz?

Steve uśmiechnął się biorąc ode mnie ciepły napój po czym dodał :

- Wiem, że milczenie znaczy „tak”, a Ty zamilkłaś.

       Zaśmiałam się ponownie co odwzajemnił Steve. Po czym poszłam do kuchni po swój kubek herbaty, a ponieważ kuchnia z salonem były połączone i oddzielała je tylko pół-ściana nie miałam daleko.

      Steve zaczął chodzić po salonie i oglądaćżne przedmioty. W końcu podszedł do niedawno powieszonych przeze mnie pamiątkowych zdjęć na ścianie korytarzu. Zapytał kim jest ta malutka dziewczyna z pluszowym krokodylem na zdjęciu. Kierując się w jego stronę z herbatą oparłam mu, że to mój wizerunek w wieku 5 lat. Kiedy chciał je zdjąć aby lepiej się mu przyjrzeć, szybciej niż pomyślałam, załapałam go za ramie i w między czasie prosząc aby go nie zdejmował, ze względu na lata ramki, która może się ze starości rozpaść. Oczywiste jednak było to kłamstwo, nie chciałam aby odkrył te plamy krwi na ścianie.
Odwracając się w moją stronę, Steve dopiero wtedy zwrócił dokładniej uwagę na moją zabandażowaną dłoń. Zauważając, że powoli przecieka przez opatrunek krew, nie dając dojść mi do słowa, każde zaprowadzić go do łazienki gdzie omył, zdezynfekował (co nie przyszło mi wcześniej do głowy) rękę i na nowo zabandażował świeżym bandażem.

- Bardzo Ci dziękuję – Powiedziałam uśmiechają się do Steve.

- Ależ nie ma za co naprawdę, dla mnie to nic wielkiego.

- Uwierz mi jest za co. Ja na krew nie jestem wstanie patrzeć

- Czyżby chemofobia? – Zapytał, kładąc krękę na moim ramieniu.

- Tak, coś w tym stylu. Nie byłby ze mnie dobry lekarz.

- Rozumiem. Ze mną jest odwrotnie. Mój ojciec jest lekarzem i w przyszłości i chce iść z w jego ślady.

- W takim razie masz powód do dumny – Uśmiechnęłam się znowu.

- Można tak powiedzieć – Odparł.

Steve opuścił głowę zupełnie tak jakby nagle otrzymał jakąś smutną wiadomość. Gdy chciałam się już zapytać czy wszystko w porządku, jego wzrok powędrował do cały czas leżącego wazonu rozbitego na podłodze.

- Stłukł Ci się wazon! – Stwierdził nagle bardziej ożywiony. 
- Tak i sprzątając skaleczyłam rękę, którą opatrzyłeś.
- W takim razie pozbieram to za Ciebie, daj mi tylko jakąś szufelkę i zmiotkę – Uśmiechnął się i od razu poszedł w miejsce gdzie leżał wazon, przez co odebrał mi możliwość zatrzymania go.
      Kiedy już znalazłam to o co mnie poprosił skierowałam się w jego kierunku. Nagle wszystko wokół zaczęło się kręcić. Było mi słabo, a obraz był coraz ciemniejszy aż w końcu nic już nie widziałam i upadłam na podłogę. Słyszałam tylko coraz cichszy głos Steve wołający : „Jessicka! Jessicka!”.


-----------------------------------------------------------------------------------

Heyka Kochani!
Kolejny rozdział i nasuwają się kolejne pytania,
jak Wam się podobał rozdział?
Wciągnął Was czy raczej zanudził?

-----------------------------------------------------------------------------------




-----------------------------------------------------------------------------------






-----------------------------------------------------------------------------------

2 komentarze:

Bądź kulturalny używając stosownego słownictwa.
Proszę o szczerość, lecz krytyka bez uzasadnienia nie ma sensu i będzie uznanawana jako spam.
Dziękuję za komentarze, każdy z nich jest dla mnie bardzo ważny.